Heńkowe perypetie #5 – „Daj mi w końcu jeść – część druga”.

CD..

Henio zadowolony z pozostawienia śmierdzącej niespodziani na środku chodnika wesoło merdając ogonem i z wywieszonym na bok jęzorem podbiegał do mnie co chwila, plącząc się w smyczy niczym kot we włóczce wełny. Tymczasem ja z nerwami w strzępach próbowałam opanować zarówno wesołość łobuza jak i napływające do oczu łzy (dołożyć do tego PMS i już jest mieszanka wybuchowa). …. OK! kupa sprzątnięta, Henio „względnie” spokojny, można wracać do domu! W drodze powrotnej zastanawiałam się czym jeszcze zaskoczy mnie ten dzień… długo czekać nie musiałam, ponieważ zza rogu wyłonił się dumny, biało czarny KOT! O zgrozo!

Henry widząc łaciatego sierściucha dostał dosłownie małpiego rozumu! Zaczął ciągnąc się i wydawać dźwięki jak jakieś nawiedzone Zombie przechodzące mutację. Na szczęście koteł zobaczywszy bydlaka wielkości małego prrr starającego się go dopaść za wszelką cenę, przekalkulował szybko swoje możliwości i dał dyla.

TAK! Tyle, że wcale ta decyzja nie pomogła mi w opanowaniu Heńka.


część pierwsza

Heńkowe perypetie #4 – „Daj mi w końcu jeść – część pierwsza”.

Ludziom przychodzą różne myśli do głowy kiedy mają za dużo wolnego czasu. Jedni decydują zapisać się na siłownię, drudzy rozwijają swoje zdolności artystyczne, inni zakładają działalność gospodarczą … a ja … kupiłam sobie psa! Pracy przy owczarku niemieckim jest co nie miara, a jak ma się takiego łobuza jakim jest mój psijaciel to śmiało mogę rzec, że dzień wypełniony jest do granic…

Czytaj dalej…

Kuchnia to moje miejsce, gdzie mogę rozładować napięcie emocjonalne. Jak wejdziecie do mojej kuchni i zobaczycie, że lśni od sufitu do podłogi to znaczy, że musiałam być mega zdenerwowana. Zawsze w sytuacji stresowej zabieram się za sprzątanie właśnie tego miejsca i dopiero odpuszczam kiedy opadnę zupełnie z sił. Tak było i tym razem. Od razu po przyjściu z Heńkiem ze spaceru, zabrałam się za ścieranie błota z podłogi i ze ścian, ponieważ futro pomimo wytarcia przeze mnie łap nadal przemyciło tonę błota .. ba … i jeszcze się menda wytrzepał. Pewnie… niech jeszcze i to!

OK! Błoto sprzątnięte, ja przebrana w suche ciuchy, śniadanie zjedzone, Henry …. podejrzanie spokojny … czas sprzątnąć po śniadaniu i zabrać się za większe ogarnianie domowego nieładu. Wstaję od stołu, zabieram talerz i kubki (bo po herbacie koniecznie musi być też i kawa), stanowczym krokiem kieruję się w stronę zlewu … AŻ TU NAGLE … CIAP! CIAP! CIAP! I tylko właściciele owczarków niemieckich mogą znać to nader „przyjemne” uczucie wdepnięcia skarpetką w kałużę rozlanej wody! Tylko ta rasa ma w GENACH niedopijanie ostatniego łyka i dumne kroczenie z cieknącym pyskiem przez pól kuchni zostawiając za sobą strugi rozlanej wody! KOCHAM TO!

Psocę odkąd miałem 4 miesiące 🫣

Sprzątać tego już nie musiałam, ponieważ moje skarpetki same to zrobiły. Zabrałam się więc ponownie za ogarnianie kuchni i innych pomieszczeń aby rozładować swoje nadszarpnięte zdrowie psychiczne. Łobuz o dziwo grzecznie położył się koło drzwi wejściowych i tylko wodził za mną wzrokiem. Sprzątanie zajęło mi więcej czasu niż przypuszczałam, ponieważ przy okazji zaczęłam również szykować przekąski na przyjazd niespodziewanego gościa. Żeńskie grono moich czytelników pewnie przyzna mi rację, że jak ktoś w słuchawce mówi: „Nie, nic nie szykuj. Wypijemy tylko wino”, to znaczy nic innego jak tylko „Szykuj coś do żarcia”, dodać do tego również starą, polską gościnność to wyjdzie nam STÓŁ PEŁEN JEDZENIA. Tak było i tym razem.

Przy sprzątaniu najbardziej namęczyłam się nad dywanem w salonie; pozbycie się sierści bywa czasami niemożliwe. Szorujesz, szorujesz a sierść jak nie schodziła tak nie schodzi i masz wrażenie jak by się sama rozmnażała. BA! Nawet bywa jej jeszcze więcej, bo przecież FUTRO musi przejść i wytrzepać stresa z powodu działającego odkurzacza, dokładając mi tym samym więcej pracy!

Tymczasem deszcz przestał padać. Zawsze to jakieś pocieszenie!

Nawet się nie o obejrzałam jak była już godzina 12:30. Nic więc dziwnego, że Henio dostawał wariacji … druga sikupa go ominęła. Zabrałam więc gada na spacer, mając nadzieję, że zdążymy połazić tu i ówdzie korzystając z chwilowej przerwy w chmurach. Szło nam nawet całkiem dobrze … do momentu, aż znowuż nie zaczęło lać z nieba niczym z konewki. No cóż! Pozostało nam się przeciskać między kroplami. Ah! Była bym zapomniała o wąchaniu każdego źdźbła trawy 😒

Przeciskanie się pomiędzy strugami deszczu było dość trudne ponieważ Henio przybrał na wadze 😀 … ja też! Dlatego też obydwoje ponownie wróciliśmy zmoczeni i brudni. Poczułam się w tej chwili jak bym to ja była główną bohaterką filmu „Dzień świstaka”! … Zaś ściera w łapy, zaś ścieranie podłogi, zaś wycieranie błota ze ścian a o kąpieli podwozia Heńka już nie wspomnę. To akurat nadaje się na oddzielny wpis!

Czas na drugą kawę!

CDN…

1 Comments

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.