Bo któż ich nie lubi?! Osobiście nie znam osoby, która by nie lubiła malin (no może jedna tylko by się osoba znalazła 😉 ).
Mam sporo maseczek do twarzy i to nie jest żadna nowość ani rewelacja, prawda? 🙂 Zupełnie nowym odkryciem za to stały się dla mnie maseczki domowe. Łatwe, proste i wydaje mi się, że też tanie! Myśl o domowych maseczkach zaświtała mi tydzień temu podczas oglądania meczu piłki nożnej 😀 kiedy to zamierzałam(!) zajadać się truskawkami a więcej o tym przeczytacie tututututu. W efekcie wylądowały jako maseczka! Maliny natomiast to zupełnie inna bajka, która również zasługuje na wpis!
To, że maliny są zdrowe, to chyba wie każdy ale dlaczego? Na to pytanie rzadko kto umie odpowiedzieć. Postanowiłam więc zasięgnąć wiedzy u wujka Google i dowiedziałam się, wiele interesujących rzeczy, a mianowicie, że to:
popularna nazwa używana na określenie śladu pozostawionego na skórze po namiętnym pocałunku. Z medycznego punktu widzenia „malinka” jest niewielkim krwiakiem. Ponieważ „malinka” to zmiana o charakterze naczyniowym, nie należy opalać jej, aby nie powstało w jej miejscu trwałe przebarwienie skóry[1]. Jeżeli są robione w miejscach widocznych, to mogą być kłopotliwe dla osoby, na której ciele się pojawiły, ale w niektórych kulturach znaki ugryzień na ciele kochanków są pożądanym elementem gry miłosnej.
*źródło https://pl.wikipedia.org/wiki/Malinka_(seksualność)
😀 Ok … Raczej nie o takie „dobroczynne właściwości” malin mi chodziło 😀 Ten temat może przemilczmy 🙂
Szukałam dalej! W znaną wyszukiwarkę wpisałam słowo maliny i zupełnie nie wiem jakim cudem wyskoczyło mi to:
No fajne! Ciekawe! Ale też nie o to mi raczej chodziło!
Wróciłam zatem do Wikipedii i po poprawnym wpisaniu interesującej mnie frazy, pojawiła mi się odpowiednia informacja! NARESZCIE.
Moja radość nie trwała jednak długo ponieważ okazało się, że w polskiej wersji Wikipedii informacji o malinach (jako owocach!) jest dużo mniej niż o malinkach 😦 Przełączyłam zatem na język angielski. Co ja tu będę pisać?! Sami zobaczcie! Kliknijcie nawet jeśli nie znacie angielskiego: malina, raspberry a teraz zobaczcie malinki. To jest SMUTNE! 😦
Po ciężkich przejściach, znalazłam co nieco na temat malin (w sensie owoców). Ciekawą informacja jest fakt, że Polska zajmuje 3 miejsce na świecie w produkcji(?) malin: In 2016, total world production of raspberries was 795,249 tonnes, with Russia supplying 21% (164,602 tonnes) (table). Other major producers were United States (17%), Poland (16%), and Mexico (14%). * źródło: Wikipedia
Maliny w maseczkach domowych.
Maliny, które kupiłam były takie sobie, ani nie słodkie ani nie za kwaśne, dlatego pół zjadła a resztę przeznaczyłam na maseczkę do twarzy. Wyczytałam, że to doskonałe źródło witaminy C i E oraz, że zarówno nawilżają jak i matują skórę twarzy w zależności od tego czego twoja cera potrzebuje.
Do przygotowania maseczki potrzebne nam będzie parę malin i wydaje mi się, że około 10 sztuk w zupełności wystarczy. Umyte malinki przecisnęłam przez sitko pozostawiając tylko sam sok, do którego dołożyłam odrobinkę mąki ziemniaczanej, któa dodatkowo zmatowi moją mega super tłustą twarz oraz kilka kropel soku z cytryny chociaż wydaje mi się, że ten krok można pominąć a zamiast tego dodać oliwy z oliwek lub miodu.
Papka mało apetycznie wyglądająca ale zapewniam, że skuteczna.
Tak przygotowaną miksturę nałożyłam na umytą twarz, pamiętajmy też że na tym etapie najlepiej użyć również toniku do twarzy. Dzięki temu, że dodałam odrobiny mąki ziemniaczanej mieszanka nie spływała mi z twarzy i nie pobrudziłam wszystkiego naokoło.
Trzymałam na twarzy około 10 minut. Możecie odczuwać lekkie szczypanie twarzy, ja takie odczuwałam. Po zmyciu moja twarz była lekko czerwona ale to po paru minutach znikło.
Moje odczucia? Moja twarz była z pewnością super odżywiona i miałam odczucie lekkiego liftingu i napięcia skóry twarzy, przy czym nie było to ściągnięcie typu przesuszenie tylko takie po użyciu jakiejś super liftingującej maseczki.
Cóż tu więcej pisać?! Po prostu spróbujcie!
Maliny jak wspomniałam to bogate źródło witamin a te kojarzą mi się natomiast tylko z jednym 😀
Pozdrawiam wszystkie „witaminki”.
Rzeczywiście, jak można było tak po macoszemu traktować „owocowe” maliny w polskim internecie 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja używałam pilingu z nasion malin od ‚zrób sobie krem’ za ok. 3 zł to dopiero sztos! Zrobilam nawet wpis na blogu ❤ bardzo bardzo polecam!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Podeślij linka, chętnie przeczytam.
PolubieniePolubienie