Sobota nadeszła… nareszcie… Można w końcu odpocząć i zająć się swoimi przyjemnościami, takimi jak na przykład domowe SPA. Dzisiaj postanowiłam wypróbować maseczkę z firmy DHC Coenzyme Q10.
Moja Matrioszka jak widzicie była bardzo ciekawa tego wyrobu i aż się dwoiła i troiła, żeby w końcu zobaczyć efekt końcowy 😀
Miałam kilka próbek kosmetyków z tej firmy ale w ogóle się nie polubiliśmy. Czy to kremy czy inne kosmetyki wcale nie przypadły mi do gustu. Czy tak też będzie z tą maseczką??
Maseczki raczej nie da się użyć kilka razy ponieważ bardzo szybko wysycha. Po otwarciu kolorek ma żółtawy ale nie zaobserwowałam żadnych przebarwień na twarzy.
Zaraz na początku jak wyjęłam z opakowania wydobył się ze mnie dźwięk typu: WTF?? 😀 Okazało się, że płachta ma coś w rodzaju uszu? Nie wiem czemu miały one służyć a po nałożeniu wyglądałam jak „do serca przytul psa”. Sam proces nakładania też nie jest przyjemny i łatwy. Dla mnie maska jest za duża i dziwnie skrojona, jest z grubszego materiału i dziwnie leży na twarzy (albo ja mam do niej za małą twarz :P).
Nie zamierzam się o niej długo rozpisywać. Wspomnę jedynie, że efekt końcowy też nie powala na… „twarz” 😀 Maseczkę trzymałam 20 minut tak jak podaje producent, buzia co prawda nabrała elastyczności ale też przy okazji lepkości i troszeczkę piekło mnie pod oczami. Zupełnie nie zrozumiałe jest dla mnie to, dlaczego niektórzy producenci wycinają takie duże koło wokół nosa? Nie wiem 😦
No cóż! Wydaje mi się, że się nie polubiłyśmy 😦 no szkoda szkoda. Jak widzicie na zdjęciu wyżej musiałam obciąć te śmieszne „uszy” bo mnie za bardzo to irytować zaczęło 😛
Pozdrawiam 🙂
1 Comment